Grecki mit o Prometeuszu, w klasycznym przekładzie Jana Parandowskiego, przerabia każdy polski uczeń. Nasz wybitny tłumacz literatury antycznej przyczynił się do utrwalenia tego tytana z greckiej mitologii w zbiorowej świadomości. Jego heroiczny czyn, nauczenie ludzi korzystania z ognia – przeciw woli bogów, stał się symbolem nieugiętości w dążeniu do słusznego celu. Nawet za cenę wielkiego cierpienia, które ostatecznie zsyła na niego Zeus.
Autor: Maciej Ryk
Postawę taką nazywamy prometeizmem. W najczęściej przytaczanym, literackim znaczeniu tego słowa, rozumiemy ją jako postawę gotowości do poświęceń na rzecz ludzkości. Piękna idea, ale to nie ta jej definicja będzie przedmiotem niniejszych rozważań. Będzie nią inna, przytaczana często w środowiskach historyków i ekspertów do spraw polityki. Chodzi tu mianowicie o gotowość do rzucenia wyzwania siłom, które wydawać się mogą przeważające. Jak Prometeusz przeciwko Zeusowi. Lub jak narody zagrożone od wieków przez imperium carów i bolszewików przeciw Rosji.
I tak oto dochodzimy do politycznej koncepcji prometeizmu. Treść tego zagadnienia, w szerokim rozumieniu, jest zbyt obszerna, aby być tematem niniejszego tekstu. Jego przedmiotem będzie przede wszystkim idea prometejska z polskiego punktu widzenia.
Jak pisał wybitny polski teoretyk prometeizmu, Włodzimierz Bączkowski, jest on „umownym skrótem myślowym dla całego specyficznego kompleksu spraw wschodnich”. I to właśnie takie rozumienie tejże idei proponuję wykorzystać jako podstawę do jasnego sformułowania polskiej polityki wschodniej, będącej kluczowym elementem składowym naszej wielkiej strategii. Należałoby zaktualizować zagadnienie prometeizmu i uczynić z niego podstawę definiującą nasze podejście do zagadnień szeroko pojętego wschodniego sąsiedztwa Polski.
Sugerowałbym rozumienie prometeizmu jako doktryny polityki aktywnej, która ma na celu dążenie do utrzymywanie stanu rzeczy, w którym na wschód od Polski znajduje się jak najwięcej państw niepodległych.
Doktryna polskiej polityki wschodniej
Choć obecność i samo kojarzenie pojęcia prometeizmu w społeczeństwie polskim zanikło, jego ideowe dziedzictwo jest z nami po dziś dzień – być może aktualne jak nigdy.
Prometeizm polski tradycyjnie odnosił się do wspierania dążeń niepodległościowych narodów zniewolonych przez Rosję carską, a potem Rosję sowiecką. Choć korzeni takiego działania dopatrywać możemy się już u kanclerza Jana Zamoyskiego, który odnosił je raczej do monarchii Habsburskiej i Imperium Osmańskiego, faktyczny zaczątek postawy prometejskiej znajdujemy na przełomie XIX i XX wieku. Kształtować się ona zaczęła jako polityczna koncepcja mająca doprowadzić do wyzwolenia Polski spod zaborów poprzez współpracę z innymi podbitymi przez Moskwę narodami.
Niezwykle istotna jest tutaj postać Józefa Piłsudskiego, który jeszcze przed odzyskaniem niepodległości działa teoretycznie nad polską polityką wschodnią, wychodząc z założenia, że niejednolitość narodowa ziem, które Rosja kontroluje, lub do których rości sobie prawa, jest jej największą słabością. Choć to nie praca teoretyczna, ale właśnie działalność praktyczna stały się kwintesencją wielkiej myśli marszałka. Polityczną teorię zwycięstwa w wojnie z bolszewikami określił jako stan, w którym pomiędzy Polską a Rosją powstaną dwa ściśle związane z Warszawą niepodległe ośrodki, państwo Litewsko-Białoruskie i Ukraina.
Celem było oczywiście odrzucenie Rosji jak najdalej od granic Polski i osłabienie jej obecności w europejskim systemie politycznym. Cel, wydawać by się mogło, niezwykle aktualny także i dziś. Jak wiemy jednak z kart historii, nie udało się go zrealizować w pełnym zakresie. Traktat Ryski kończący nasze zmagania o międzywojenne granice i niepodległość okazał się porażką strategii sformułowanej przez Józefa Piłsudskiego, który był załamany takim obrotem spraw, uważając nawet, że w związku z tym Polska suwerenność jest jedynie czymś przejściowym i kwestią czasu jest nawrót agresji rosyjskiej.
Praca koncepcyjna nad myślą przewodnią pierwszego marszałka Polski jednak nie ustała. Wprost przeciwnie, spotkać ją można było wśród najważniejszych i najbardziej poczytnych publicystów dwudziestolecia. Związani oni byli przede wszystkim ze środowiskiem „Buntu Młodych” i „Polityki”, czasopism redagowanych przez kojarzonego raczej z lat powojennych twórcę doktryny ULB (nota bene-także wywodzącej się z prometeizmu), Jerzego Giedroycia.
Związany z nimi był również wspomniany wcześniej Włodzimierz Bączkowski, którego uważa się za jednego z największych orędowników pragmatycznej współpracy z Ukrainą w celu powstrzymywania Rosji, za czym bardzo często agitował na łamach „Biuletynu Polsko-Ukraińskiego”. Natomiast związaną z tym środowiskiem postacią, która zasługuje na szczególną uwagę w obecnych niespokojnych czasach, jest Adolf Bocheński.
Siła relatywizmu
Adolf Bocheński, autor słynnego dzieła „Między Niemcami a Rosją”, zarówno w swojej książce i ogólnie w pracy publicystycznej, stara się znaleźć odpowiedź na kluczowe i ponadczasowe dla Polski pytanie. Jak poradzić ma sobie Rzeczpospolita w tym niezwykle trudnym położeniu geograficznym? W tej wielkiej strefie zgniotu, przez którą tradycyjnie przetaczała się, niestety, większość najkrwawszych wojen na kontynencie europejskim, które decydowały o przyszłych losach narodów Europy.
Na pomoście bałtycko-czarnomorskim, jak określił nasz region świata ojciec polskiej geopolityki, Eugeniusz Romer. W czasie trwania Pax Americana, przez ostatnie 30 lat, mogłoby się wydawać, że to tragiczne pytanie traci nareszcie na aktualności. W końcu funkcjonujemy w sojuszach, jesteśmy w NATO i Unii Europejskiej, a na wschodzie Federacja Rosyjska już nie jest przecież tak groźna jak niegdyś Związek Sowiecki i Imperium Rosyjskie.
I choć w kwestii kierunku zachodniego możemy na chwilę obecną spoglądać z większą niż niegdyś dozą spokoju z punktu widzenia militarnego i bezpośredniego, egzystencjalnego zagrożenia, mimo wielu spraw spornych z sąsiadem zza Odry, to na kierunku wschodnim zostaliśmy bezwzględnie odarci ze złudzeń. Rosja prowadzi brutalną kampanię imperialnego podboju przeciw Ukrainie, de facto kontrolując także w ogromnej mierze poczynania reżimu Łukaszenki na Białorusi.
Patrząc natomiast na nastroje społeczne i wyniki wyborcze skrajnych partii politycznych na zachodzie Europy, nad głowami unosi się nam widmo powrotu kolejnych ‘Nord Streamów’. Słabnie także zbudowany przez USA po zakończeniu Zimnej Wojny ład międzynarodowy, a nasz waszyngtoński sojusznik co raz częściej przekierowuje swoją uwagę z Europy na Azję. Powraca więc zadane wcześniej pytanie.
Odpowiedzi możemy szukać u Bocheńskiego. Wychodzi on z założenia, które przyjmujemy za obowiązujące także i dzisiaj, że tradycyjny sposób powiększania potęgi państwa, a więc powiększanie zasięgu terytorialnego i kontrola większej ilości ludności, nie jest czymś, co może być brane pod uwagę. Było tak z wielu powodów, z ukształtowaną już świadomością narodową terytoriów Europy na czele. A więc skoro nie możemy polepszyć naszej sytuacji bezpieczeństwa i potęgi naszego państwa poprzez zyskanie nowego terytorium, to możemy to zrobić poprzez osłabienie naszych przeciwników. Drogą ich podziału terytorialnego na państwa narodowe.
Od czasu zjednoczenia Niemiec przez Bismarcka nie jest to możliwe w odniesieniu do naszego sąsiada zachodniego, ale w przypadku Rosji jest inaczej. Określone to zostało jako koncepcja politycznego relatywizmu, która zakłada, że potęga państwa jest odwrotnie proporcjonalna do siły państw i narodów, z którymi ma ono sprawy sporne.
Rzecz więc w tym, aby wzmocnić Polskę poprzez osłabienie państw antagonistycznych poprzez ich podział. Bocheński w swym tekście o relatywizmie politycznym, który opublikował na łamach „Buntu Młodych” pisze „Dla takiego państwa jak Polska, dla której szanse imperializmu terytorialnego – poza niesłychanie trudnym federalizmem – nie istnieją, a która nie rezygnuje z roli, którą odgrywała na wschodzie w epoce Jagiełły i Władysława IV, polityka relatywistyczna pozostaje jednak głównym środkiem zwiększenia potęgi politycznej i usunięcia grożących stałe niebezpieczeństw.” Mowa tu o tym samym obszarze, o którym myślał już Piłsudski.
Oczywiście możemy odnieść to również do czasów współczesnych. Federacja Rosyjska poprzez swoją doktrynę ‘Ruskiego Miru’, politykę deklaratywną względem Państw Bałtyckich, wpływami na Białorusi i w końcu poprzez toczoną przeciw Ukrainie wojną udowadnia, że nie rezygnuje z woli kontrolowania ziem pomiędzy Warszawą i Moskwą.
Zależeć więc powinno nam przede wszystkim do niedopuszczenia do sytuacji, w której przestrzeń pomiędzy Polska a Rosją będzie kontrolowana z Moskwy w sposób pośredni, bądź bezpośredni. Oraz, żeby politycznie była ona bliższa nam, niż Rosji. Podejście do poszczególnych krajów w tym obszarze powinno się różnić, być wyspecjalizowane względem konkretnej sytuacji, ale strategia powinna być jedna.
Dlaczego o tym piszę? To wszystko może wydawać się trywialne. W końcu oczywistym dla wielu jest, że w naszym interesie jest wspieranie Ukrainy w wojnie, niepodległość Bałtów i Mołdawian, czy zmiana pro-rosyjskiego kursu Białorusi. I bardzo dobrze, że tak właśnie jest. Natomiast niezwykle ważne również, abyśmy nadali temu wszystkiemu bardziej sprecyzowane ramy podejścia strategicznego. Abyśmy zdali sobie sprawę z wagi takiego postępowania dla Polski.
Aby wśród naszego społeczeństwa zapanowało zrozumienie dla tego typu koncepcji i do czego mają one doprowadzić, jeśli zdecydowalibyśmy się na ich realizację. Ponieważ taka polityka, polityka powstrzymywania mocarstwa jądrowego o agresywnych zapędach, z natury musi być polityką ambitną i skupiającą dużą część zasobów państwa, co często musi wiązać się z wyrzeczeniami i poświęceniami na innych polach. Jeśli za kierunek priorytetowy w chwili obecnej uznamy rywalizację z Rosją na wschodzie, konieczne może okazać się podporządkowanie temu zagadnieniu innych spraw.
Niemożliwym jest prowadzenie wszystkich programów politycznych jednocześnie, z czegoś trzeba byłoby być może zrezygnować. Ale waga tej sprawy jest bardzo istotna. Realizacja takiego programu polityki wschodniej, będącej kluczową częścią składową polskiej wielkiej strategii, pozwoli nam na wydatne polepszenie pozycji naszego państwa poprzez odepchnięcie Rosji jak najdalej od naszych granic, co osłabi jej wpływ na politykę europejską i na nasze państwo. Byłby to krok pierwszy do osiągnięcia bardziej korzystnej dla nas sytuacji w obecnych, burzliwych czasach.
Środek, nie cel
Wśród teoretyków i praktyków wyżej opisywanych zagadnień można niejednokrotnie spotkać się z opiniami, które jednoznacznie wskazują kierunek wschodni jako kierunek priorytetowy dla Polski. Znaleźć można stwierdzenia, że to tam, na wschodzie, rozgrywa się stawka o wielkość lub upadek Polski. Że siła naszego państwa wywodzi się w głównej mierze z naszej prezencji politycznej na kierunku wschodnim.
I choć nie ciężko dowieść, że w niemałej mierze tak właśnie jest, to uważam, że nie można w tym kontekście zapominać, iż korzystne dla nas ułożenie stosunków w tej części świata jest środkiem do osiągnięcia pewnego celu, a nie celem samym w sobie. Byłby to, jak zostało to wspomniane wcześniej, krok numer jeden do wzmocnienia naszej pozycji na arenie międzynarodowej w kontekście polityki zewnętrznej. Jeden z dwóch, moim zdaniem, najważniejszych kroków i środek do postawienia kroku drugiego, którym byłoby znaczące polepszenie pozycji naszej i regionu Europy Środkowo-Wschodniej na Starym Kontynencie i ogólnie w strukturach Zachodu.
Odepchnięcie rosyjskich wpływów i agresywnej polityki z naszej części świata znacząco utrudniałoby Rosji próby porozumiewania się z państwami europejskimi, które to porozumienie z Moskwą mogłyby uznać nie tyle za coś pożądanego (choć to także, niestety, niewykluczone), co koniecznego. Rosja od wieków próbuje prezentować się Zachodowi dwojako. Z jednej strony jako wiarygodny partner polityczny, handlowy i energetyczny o dużym rynku wewnętrznym.
Z drugiej strony jako państwo zdolne do stabilizowania i destabilizowania sytuacji w Europie Wschodniej przy pomocy potężnego wojska i innych narzędzi, z którym trzeba się w jakiś sposób dogadać. Zniknięcie lub znaczące osłabienie tych dwóch czynników już się w pewnym stopniu dokonało, szczególnie pierwszego, ale należy doprowadzić do przedłużenia i ugruntowania tego stanu rzeczy.
Mamy także ku temu bezprecedensowe narzędzia w postaci obecności w instytucjach Zachodu, które pozwalają narodom Europy Środkowo-Wschodniej na współkreowanie polityki Unii Europejskiej i NATO w stosunku do Rosji, co już przyniosło nam wiele niespotykanych w skali historycznej korzyści. A wcale nie było takie oczywiste.
Wracając natomiast do kroku drugiego. Ta polepszona sytuacja strategiczna na wschodzie pozwoliłaby narodom, które znajdowały się we wschodniej części dawnej żelaznej kurtyny, na przewartościowanie swojej pozycji i awans w ogólnoeuropejskim i ogólnoświatowym podziale pracy. Dawałyby nam większą podmiotowość w stosunkach międzynarodowych i dużo lepsze niż obecnie pole manewru w negocjacjach z Europą Zachodnią.
Mogłoby się wydawać, iż tekst zboczył w tym podpunkcie z ustalonego toru. W końcu z polskiej wielkiej strategii i polityki wschodniej nagle mowa o Europie Środkowo-Wschodniej i jej pozycji w świecie. Natomiast nie uważam, aby zachodziła tutaj jakaś wielka sprzeczność. Jeśli polscy politycy co raz częściej mówią o Rzeczypospolitej jako o liderze regionu, albo przynajmniej o kraju o takich właśnie ambicjach, to powinniśmy umieć stawiać nasze hasła i programy polityczne na gruncie bardziej uniwersalnym, międzynarodowym, nie jedynie polskim.
Takie to właśnie przedstawianie spraw odbija się najszerszym echem w polityce zagranicznej. Regularnie korzystają z tego państwa takie jak Francja i Niemcy. Jeśli mamy ambicje stać się państwem bardziej znaczącym, samodzielnym, to także powinniśmy nauczyć się to robić.
Opisane powyżej rzeczy bez wątpienia nie byłyby łatwe do realizacji. Wymagałyby poświęceń, kosztów i wiele pracy. Natomiast jeśli chcemy, aby Polska była państwem suwerennym, podmiotowym, o silniejszej pozycji w NATO, UE i na arenie międzynarodowej, to musimy myśleć w sposób ambitny.
Jeśli nie chcemy być państwem przedmiotowym w instytucjach Zachodu, za które inne państwa podejmują najważniejsze decyzje, to musimy umieć współkształtować jego politykę w sposób przemyślany i realizujący nasze interesy. Nie byłoby to proste, ale lata dwudzieste XXI wieku nie prezentują prostych rozwiązań.
Żródła:
[1] A. Bocheński, Między Niemcami a Rosją, Ośrodek Myśli Politycznej, Fundacja Pamięć i Tożsamość, Kraków-Warszawa 2014.
[2] A. Bocheński, Niemcy, Rosja i racja stanu. Wybór pism 1926-1939, Wydawnictwo Universitas, Kraków 2023 wydanie II poprawione.
[3] J. Parandowski, Mitologia: Wierzenia i podania Greków i Rzymian, Puls, Londyn 1992.
[4] W. Bączkowski, Frontem do Historii Pisma Prometejskie, Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków-Warszawa 2022.